Usypiam na rękach. Puszczam bajki przy jedzeniu. Wychodzę na spacer w deszczu. Uspokajam piersią. Cierpliwości mam pod dostatkiem, tylko pytam: dlaczego tego nie robić?
Próbowałam nauczyć moją pierworodną zasypiać w łóżeczku. Ano naczytała się matka, że odkładając konsekwentnie pół śpiącego niemowlaka, przy cicho sączących się z głośników kołysankach, może je nauczyć samodzielnego spania. Jak mruczy i popłakuje, to pogłaskać po główce, przytulić, szepnąć coś. Jeśli wziąć na ręce, to tylko by uspokoić i odłożyć z powrotem. Że to plusy ma i dla rodziców, i dla dziecka. I matka próbowała. Tygodniami! Wkładała - brała - odkładała - brała - odkładała. Czasem po 20 razy. Kręgosłup mówił AŁA. A pierworodna chyba myślała, że to zabawa nowa. Ok, raz lub dwa się udało. Jaka matka dumna była! Ale im dłużej próbowała, tym stosunek UDAŁO do NIE UDAŁO robił się coraz bardziej żałosny. Bo zwykle zabawa kończyła się płaczem, a dziecię i tak lądowało przy piersi lub odpływało na rękach. I wiecie co?
Poddałam się. Zaoszczędzam godzinę (wcześniej poświęcaną na branie - odkładanie - branie - odkładanie). Usypiam ją tak, jak tego potrzebuje. Leżymy, karmimy lub - na spanie w ciągu dnia - wkładamy w chustę. Jeśli nie można wyjść na spacer. Bo jak tylko można, to wychodzimy. Nawet kalosze kupiłam, by nam deszcz straszny nie był.
A co do jedzenia. Żeby było jasne, moje dziecko apetyt ma, oj ma! Zazwyczaj słoiczek mały ani duży nie stanowi problemu. Am am, buzia pięknie się otwiera, dziecko je, obiad z głowy. Przyzwyczajana, że pora jedzenia to nie czas na zabawę, że zabawki czekają na kocu, Mel je na leżaczku lub (już teraz) na krzesełku. Ale moment, jak tu jeść spokojnie, kiedy dookoła tyle się dzieje! A to auto przejedzie za oknem, a to pralka w łazience zawiruje, a to pies na dole zaszczeka. I głowa lata na wszystkie strony, matka z łyżeczką próbuje za tą głową nadążyć, ale mimo że buzia otwarta, to matka trafić nie umie! I wtedy z pomocą nadciąga jakieś baby tv. Nie bez poczucia winy matka włącza. Ale dziecko na 3 minuty wzrok skupia. Obiad dokończony. Bingo!
A co do jedzenia. Żeby było jasne, moje dziecko apetyt ma, oj ma! Zazwyczaj słoiczek mały ani duży nie stanowi problemu. Am am, buzia pięknie się otwiera, dziecko je, obiad z głowy. Przyzwyczajana, że pora jedzenia to nie czas na zabawę, że zabawki czekają na kocu, Mel je na leżaczku lub (już teraz) na krzesełku. Ale moment, jak tu jeść spokojnie, kiedy dookoła tyle się dzieje! A to auto przejedzie za oknem, a to pralka w łazience zawiruje, a to pies na dole zaszczeka. I głowa lata na wszystkie strony, matka z łyżeczką próbuje za tą głową nadążyć, ale mimo że buzia otwarta, to matka trafić nie umie! I wtedy z pomocą nadciąga jakieś baby tv. Nie bez poczucia winy matka włącza. Ale dziecko na 3 minuty wzrok skupia. Obiad dokończony. Bingo!
Niewychowawcze? Nie sądzę. Sprzedają nam wszystkim obraz rodzicielstwa idealnego. Dziecko, jak kochane, to spokojne i zrobi wszystko, o co rodzic poprosi. Nauczone dobrych nawyków, będzie zasypiało samo i jadło o stałych porach. Jeśli tego nie robi, to jest to nasza wyłączna wina, bo edukację zacząć trzeba od pierwszego dnia życia malucha. A myśmy rozpieścili i dali wejść sobie na głowę.
Ale ale. Stop. Ja się buntuję. Bo moje dziecko przecież swoją ciekawością świata, naturalną potrzebą ruchu ITD nie wchodzi mi na głowę. To, że kieruje się instynktem, jest głuche na tłumaczenie i nie widzi naszego zmęczenia, to nie jest jego złośliwość. To, że nie potrafi przespać swoim łóżeczku 3 godzin bez pobudki na cyca (a śpiąc ze mną i 5, i 6 się zdarzy), to nie jest NIENORMALNE. Tak, to ja je nauczyłam, że mama jest zawsze blisko, i naturalną potrzebę bliskości rozogniłam tylko, pozwalając na sen w łóżu małżeńskim. Mogłam tego nie robić, to może łoże małżeńskie nadal byłoby prywatną oazą małżonków ;) Ale prawda jest taka, że z wygody własnej to zrobiłam, i nadal mi z tym jest wygodnie. Plusów dodatnich widzę w tym wiele. Zaczynając od tego, jakim świetnym uczuciem jest, gdy szkrab budzi Cię rano wkładając Ci palce do oczu :)
Jasne, wprowadzajmy zasady, pielęgnujmy dobre nawyki, świećmy przykładem, ale sztywne trzymanie się żelaznych zasad "dobrego wychowania" w przypadku malucha, który ma 2, 5 czy 6 m-cy... jest bezcelowe, a opłacane nerwami.
Zgadzacie się ze mną?
:)
Ale ale. Stop. Ja się buntuję. Bo moje dziecko przecież swoją ciekawością świata, naturalną potrzebą ruchu ITD nie wchodzi mi na głowę. To, że kieruje się instynktem, jest głuche na tłumaczenie i nie widzi naszego zmęczenia, to nie jest jego złośliwość. To, że nie potrafi przespać swoim łóżeczku 3 godzin bez pobudki na cyca (a śpiąc ze mną i 5, i 6 się zdarzy), to nie jest NIENORMALNE. Tak, to ja je nauczyłam, że mama jest zawsze blisko, i naturalną potrzebę bliskości rozogniłam tylko, pozwalając na sen w łóżu małżeńskim. Mogłam tego nie robić, to może łoże małżeńskie nadal byłoby prywatną oazą małżonków ;) Ale prawda jest taka, że z wygody własnej to zrobiłam, i nadal mi z tym jest wygodnie. Plusów dodatnich widzę w tym wiele. Zaczynając od tego, jakim świetnym uczuciem jest, gdy szkrab budzi Cię rano wkładając Ci palce do oczu :)
Jasne, wprowadzajmy zasady, pielęgnujmy dobre nawyki, świećmy przykładem, ale sztywne trzymanie się żelaznych zasad "dobrego wychowania" w przypadku malucha, który ma 2, 5 czy 6 m-cy... jest bezcelowe, a opłacane nerwami.
Zgadzacie się ze mną?
:)