wtorek, 29 września 2015

Jak wróciłam do formy po porodzie?

Nie piszę tego, aby się chwalić. Nie jestem gwiazdą fitnessu, nie będę też polecać żadnej świetnej, prozdrowotnej diety przyspieszającej powrót do formy. Chciałabym tylko udowodnić wszystkim przyszłym Mamom, że nie taki diabeł straszny. Ciąża nie musi zrujnować naszego ciała.

Do 6. m-ca swój brzuch nazwałabym uroczym. Piłeczka z przodu. Celowo nosiłam dopasowane ubrania, by maksymalnie go eksponować. Lubiłam go i podobałam się sobie z nim. Po 30. tygodniu zaczął rosnąć... Przed porodem (w 41. tygodniu) dosłownie "zachodziłam na zakrętach". Był wielki. Dowód? Proszę bardzo...



Byłam pogodzona z tym, że po porodzie nie od razu będę wyglądać super. Planowałam po 6-tygodniowym okresie połogu zabrać się za delikatne ćwiczenia, żeby brzuch choć trochę przypominał ten sprzed ciąży. Fakt, natura obeszła się ze mną dość łagodnie. Nie miałam rozstępów, moja skóra dobrze znosiła obecność powiększającej się lokatorki. Miałam więc nadzieję, że przy odrobinie samodyscypliny, wykonując ćwiczenia wzmacniające mięśnie, wrócę do sylwetki, jaką miałam wcześniej :)
Tymczasem, zrobiło się samo. Okazało się, że dieta mamy karmiącej (bardzo lekkostrawna w pierwszych tygodniach po porodzie) + karmienie piersią + nieustanne noszenie maluszka na rękach = SUKCES! 
Brzuch zniknął w 2 tygodnie. Talię odzyskałam po około miesiącu. Po 4 miesiącach jedyną pozostałością jest blada linea negra (nie zniknęła jeszcze całkowicie) i brak mięśni ;) - jednak to wina tego, że do tej pory do żadnych ćwiczeń się nie zmotywowałam.




Ani w ciąży, ani później, nie stosowałam żadnej specjalnej diety. Oczywiście, starałam się zdrowo odżywiać, jednak nie zrezygnowałam ani ze słodyczy, ani z pizzy od czasu do czasu ;) Przytyłam książkowe 11 kg.

Myślę, że szybki powrót do formy zawdzięczam:
- długim spacerom! Zarówno w ciąży, jak i po. Spacer to obowiązek i przyjemność.
- aktywności życiowej. Mimo problemów z kręgosłupem i zmiennego samopoczucia, przez całą ciążę starałam się robić wszystko to, co wcześniej. Sprzątanie, zakupy, wyjazdy... Lenistwo i relaks owszem, ale nie całymi dniami ;)
- wsłuchaniu w siebie i swój organizm. Jem, kiedy jestem głodna / mam na coś naprawdę ochotę, a nie tylko dlatego, że jestem w ciąży i dziecko potrzebuje.
- dbaniu o skórę. Już od 3. m-ca stosowałam kremy przeciw rozstępom. Do pielęgnacji i masażu polecam też olejek ze słodkich migdałów.
- młodemu wiekowi ;) Po 20stce regenerujemy się szybciej, niż po 30stce, nic nowego. A więc im szybciej dziecko, tym lepiej ;)
- genom... To prawda, że nie na wszystko mamy wpływ. Znam dziewczyny, które przybrały dużo kg mimo pilnowania diety, a rozstępy pojawiły się mimo używania drogich kremów. Mimo to jestem przekonana, że warto się starać i pomóc naturze - dbanie o siebie nam nie zaszkodzi, a może pomóc. Warto mieć "dobre nawyki".

A ponad wszystko uważam, że nawet jeśli ciąża pozostawia po sobie pamiątki w postaci defektów kosmetycznych na naszych ciałach, to nie są to defekty, których należy się wstydzić lub które trzeba ukrywać. Są zupełnie normalnym następstwem zmian, które w nas zaszły, i najczęściej stanowią kolosalny problem tylko w naszych oczach.
A na koniec zachęcam do zapoznania się z kampanią #loveyourlines. Inicjatywa godna podziwu :)


poniedziałek, 28 września 2015

Rytuały

Moje ulubione chwile w ciągu dnia. 
Ranek. Mel bawi się na macie, ja przeglądam wiadomości. W tle koncert Norah Jones. Albo inny.
11:00. Kawa. W kawiarni, w której bywam zdecydowanie za często.
W międzyczasie zakupy, bank, inne must-to-do. Ale jak przyjemnie jest mieć to wszystko na głowie.




Wieczór. Oglądamy książeczki. Śpiewamy kołysanki. Malutka zasypia.
Kolacja. Chwila dla siebie. Dla Męża.

Czas tak szybko ucieka. Dzień za dniem mija, nawet nie wiem kiedy. Staram się łapać te chwile, w których do pełni szczęścia nic nam nie brakuje. Celebrować momenty. Uwieczniać je na zdjęciach. Żeby potem móc wracać. Żeby nie tylko przeżywać, ale i pamiętać.


piątek, 25 września 2015

Być kobietą, być kobietą...

Czasem wydarza się coś, pod wpływem czego uruchamiam się i mówię: Hola! Stop! Przecież to takie ważne, a nikt o tym nie mówi! A może raczej: Owszem, mówili (mówiły?), ale dopiero teraz doświadczam - i rozumiem.

Czym jest właściwie kobiecość? Cechą daną nam raz na zawsze? A może czymś, co w nas dojrzewa, co musimy pielęgnować i tworzyć? Czy wymaga naszego zaangażowania, naszej pracy nad sobą? Czy wręcz przeciwnie, najsilniej eksponuje się, kiedy jesteśmy naturalne i wcale się nad tym nie zastanawiamy? Te pytania rodzą się we mnie i na większość satysfakcjonującej odpowiedzi nie znalazłam :) Mimo że od lat sama kobietą jestem, a od niedawna także - podobno - psychologiem.

Wyciągam pamiętnik. Będąc w ciąży pisałam coś nieustannie. Uczucia, impresje takie ulotne. Chciałam je pamiętać i móc do nich wracać. Dzisiaj wróciłam. Refleksyjna jestem, cholera. 

Jestem w 28. tygodniu ciąży. I nigdy wcześniej nie miałam pojęcia, czym jest samodzielność, niezależność i odpowiedzialność. Paradoksalnie, właśnie teraz, kiedy mogę liczyć na większą opiekę i wsparcie zarówno ze strony bliskich, jak i obcych mi osób, odkryłam jak wiele mogę zawdzięczać sama sobie i jak duże ma to znaczenie dla dziecka rosnącego we mnie.
Wcześniej wielokrotnie udowadniałam sobie swoją kobiecą siłę, wykorzystując do tego najbardziej prymitywną i starą jak świat metodę poszukiwania zachwytu w oczach mężczyzn. Często starszych. Raczej z tych, których dla własnej córki uważałabym za nieodpowiednich.
Teraz czuję, że moja siła jest inna. Rodząc się jako matka, rodzę się jako kobieta. Tworzę siebie od nowa. Jestem inna. Zmiany nie są spektakularne, ale wyczuwalne, przeze mnie i nie tylko. Nowa rola definiuje mnie inaczej, niż do tej pory. Więcej widzę, rozumiem, uczę się znosić. Przewartościowuję, bo nie jestem już sama. Noszę w sobie nowe życie, maleńką istotkę, prawdziwy Cud, który czerpie ze mnie wszystkie swoje siły. I dlatego muszę być - jestem - mocna i wytrwała. I nawet, kiedy cały świat nie jest dla mnie przyjacielski, ja będąc całym światem dla mojej Córki, muszę zachować spokój. Być zrelaksowana, bo to zapewnia jej najlepsze warunki do rozwoju i pozytywnie wpływa na jej samopoczucie. To inspiruje mnie do szukania w sobie i na zewnątrz nowych rozwiązań i możliwości. Uczy rezygnacji z toksycznych relacji, uciekania od tego, co mnie nie powinno dotyczyć (a ludzka natura kazałaby się włączyć, reagować, emocjonować). Uczy pokory, akceptacji. Nie chcę zmienić świata. Chcę być w tym świecie i dać mu z siebie jak najwięcej. Kiedy codzienność mojego Męża i mojej rodziny będzie piękna, to ta moja będzie najpiękniejsza. Bo dobro do nas wraca.
I tak chyba wzrasta ta moja kobiecość. Między jednym kopniaczkiem a drugim... :)






czwartek, 24 września 2015

Moim zdaniem / 1 : Wózek Emmaljunga

Dla przyszłej Mamy wybór wózka to kwestia życia lub śmierci. Decyzja Roku. Ja tak miałam ;) W końcu to spore koszty, więc musi być idealny. Funkcjonalny, wygodny w prowadzeniu. No i musi się podobać! W naszym przypadku padło na szwedzką Emmaljungę, model Mondial Duo. Dlaczego?




Po pierwsze, wygląd. Dla mnie bomba. Klasyczny, masywny wózek z dużymi pompowanymi kołami. Do tego ta skóra. Piękny.
Po drugie, rozmiar. Wózek jest duży, gondola - jedna z największych dostępnych na rynku, i mocno zabudowana spacerówka. Nie bez znaczenia był dla mnie fakt, że moja Córka w spacerówce jeździć będzie zimą. W kombinezonie, pod kocem, itd... Chciałam, by miała maksymalnie dużo miejsca.
Po trzecie, funkcjonalność. Montaż gondoli i spacerówki na stelażu jest bardzo łatwy. Kosz na dole wózka spory. Brak mu skrętnych kół, jednak nie przeszkadza to kompletnie w prowadzeniu, wózek jest bardzo zwrotny i prowadzi się go doskonale. To na pewno zasługa m.in. pompowanych kół. Nie zdecydowałabym się na plastikowe - miałam okazję wypróbować wózek na takich i według mnie nadają się tylko na równe powierzchnie, o które nawet w mieście często ciężko. Emmaljungą można jeździć po każdym, nawet najbardziej nierównym gruncie. Nam sprawdziła się nawet na plaży :) Dzięki swojej masie jest też bardzo stabilna. Skórzane elementy bardzo łatwo wyczyścić, dzięki czemu po czterech miesiącach użytkowania wózek nadal wygląda jak nowy. Dodatkowo, posiada przymocowane na stałe w budce moskitierę i ochronę przeciwsłoneczną - latem super przydatne. No i genialny system wietrzenia - budkę z tyłu można "otworzyć" i umożliwić w środku ruch powietrza. Jako że w tym roku upały dawały nam się we znaki, korzystałam z tej opcji bardzo często. W komplecie jest też pokrowiec przeciwdeszczowy.

Nasz model jest w kolorze antracytu. Może mało dziewczęcy, ale w realu spodobał mi się bardziej niż biały, o którym pierwotnie myślałam.




No dobra, a wady? Cóż, kilka też ma.
Umówmy się, największą jest chyba cena. Kilka tysięcy za wózek 2w1 to dużo. Jestem pewna, że posłuży więcej niż jednemu dziecku, jest więc tak naprawdę zakupem na całe życie, ale wciąż to spory wydatek. Polecam jednak polować na "wyprzedaże rocznika", np. w sklepach Askot. Koniec roku to dobry moment na przejrzenie ich oferty. Nam udało się kupić Emmaljungę w znacznej promocji i dodatkowo z oryginalną torbą w gratisie.
Dużym problemem jest waga wózka. Konsekwencją jego rozmiarów i jakości wykonania jest ogromny ciężar... Zdawało mi się, że jeśli szczęśliwie nie mieszkam w bloku i nie będę musiała wnosić go codziennie po schodach, to nie ma to znaczenia. Jakże się myliłam! Prozaiczne zapakowanie go do bagażnika jest dla kobiety prawdziwą siłownią. No i po złożeniu wciąż zajmuje bardzo dużo miejsca.
I ostatnia sprawa, niuans, ale jednak. Przy tej klasie wózka spodziewać się należy najwyższej jakości wykonania wszystkich detali. Tutaj "zatrzaski", przy pomocy których montuje się pokrowiec gondoli, są umieszczone tak, że bardzo trudno go przypiąć. 

Podsumowując, POLECAM! Ja nie zamieniłabym go na żaden inny. Niemniej, jeśli dysponujecie większym budżetem na kupno pojazdu dla maluszka, a wiecie, że będziecie musiały regularnie gdzieś go wnosić lub planujecie z dzieckiem samodzielnie podróżować samochodem, zdecydowałabym się raczej na coś lżejszego i bardziej nowoczesnego.


środa, 23 września 2015

DIY / 1

Nie jestem w tym dobra. Oj nie. "Coś z niczego" w moim wydaniu to raczej katastrofa. Prawdę mówiąc, prace plastyczne przeciętnego 7-latka są bardziej godne uwagi niż moje. Ale musiałam.

Zamarzyła mi się skrzynia wspomnień. Kapsuła czasu. Zwał jak zwał. Pojemnik na bardzo osobiste, pamiątkowe rzeczy mojej pierworodnej. Chciałam, by wszystkie miały swoje miejsce, wspólne. Zeszłam kilkanaście sklepów. I z każdym coś nie tak. Za duży. Za mały. Za ciemny. Zbyt plastikowy. Bez pokrywki. Za drogi. A ja potrzebowałam prostego pudełka na nasze skarby.
Sięgnęłam po broń ostateczną. Pudełko po butach. Ozdobny papier. Klej i nożyczki. I kilka woreczków strunowych.



Biorąc pod uwagę mój brak wprawy i umiejętności, poszło całkiem sprawnie. W pół godziny puste pudełko zamieniło się w idealny schowek na sentymentalne drobiazgi. Na razie w środku wylądował mój szczęśliwy test ciążowy, szpitalna opaska na rączkę Melki i kikut pępka. Będę tę kolekcję stale powiększać. Mam nadzieję, że w przyszłości Mel będzie się cieszyła przeglądając te rzeczy tak samo jak ja oglądając te, które zachowała dla mnie (i pewnie po trosze dla siebie) moja Mama :) 




wtorek, 22 września 2015

O naszym lecie

Będę pamiętać zawsze. Nasze pierwsze lato. Jestem szczęściarą. Urodziłam w maju. Nim się obejrzałam, Mela została moją najlepszą towarzyszką. Towarzyszką spacerów. Poznawania świata. Patrzenia na wszystko od nowa. Inaczej, bardziej uważnie. A pogoda nas rozpieszczała.




Nigdy wcześniej nie zrobiłam tylu kilometrów. Piechotą. Z wózkiem przed sobą. I mnóstwem wolnego czasu. Bo od kiedy Ją mam, zwolniłam. Wcześniej biegłam. Goniłam. Szukałam. Teraz nie muszę. Jestem dokładnie tu, gdzie być powinnam. Cieszę się tym i delektuję :)

poniedziałek, 21 września 2015

Co potrafi 4-miesięczne niemowlę?

Krótkie podsumowanie tego, co najbardziej rzuciło mi się w oczy w tym miesiącu, a o czym wcześniej czytałam na różnych stronach poświęconych rozwojowi dzieci. I zgadza się!
  • Leżąc na brzuszku dziecko długo, stabilnie i wysoko trzyma głowę. Sięga rączkami po zabawki, które leżą w jego zasięgu. Potrafi nawet trzymać rzecz obiema rączkami naraz, cały czas podpierając się przy tym na łokciach i przedramionach.
  • Położone na plecach i chwycone za rączki podciąga się do siedzenia*
  • Obraca się z pleców na boczki i odwrotnie.
  • Gaworzy i śmieje się na głos :) Krzyczy, piszczy i puszcza bańki ze śliny.
  • WSZYSTKO wkłada do buzi. Najchętniej własne rączki.
  • Zauważa swoje stopy i podejmuje pierwsze próby bawienia się nimi.



SPANIE
Mój maluszek śpi 2-3 razy dziennie, w zależności od długości drzemek. Pory są stałe, ale tylko mniej więcej, np. godzina porannej drzemki zależy od tego, czy rano obudzi się przed 7:00, czy po 8:00. Niemniej, zawsze wypada między 10:00 a 11:00 i trwa przynajmniej godzinę (a bywa, że i 2,5 godz, choć wtedy zawsze z pobudką na jedzenie w trakcie). 
Wieczorem kąpiemy ją zawsze ok. 19:00 i w zasadzie chwilę później zasypia bez problemów. To, ile pośpi, to już jednak inna sprawa... Zdarza się, że obudzi się w nocy tylko 2 razy na jedzenie, choć ostatnio zdecydowanie częściej budzi mnie co 2 godziny lub mniej... (zęby?). Tak więc normowania się snu nocnego i wydłużania jego czasu moje dziecię nie jest dobrym przykładem ;) Mamy nadzieję, że zmieni się to już niebawem.

* Gwiazdka przy pozycji "chwycone za rączki podciąga się do siedzenia" wzięła się stąd, że moja Melka ma z tym spory problem. W każdej innej pozycji (na brzuszku, przytrzymywana w pozycji siedzącej) świetnie trzyma główkę, natomiast ciągnięta za rączki z leżenia zostawiała ją daleko za sobą. Jeszcze miesiąc temu wyglądało to strasznie! Teraz są postępy, natomiast nadal niechętnie sama się ciągnie. Z pozycji półleżącej - tak. Z leżącej - nie. Co zaleciła nam pediatra?
- Zwiększyłyśmy dobową dawkę wit. D3 do 500 j. 
- Codziennie podaję małej wit. B1 i B6, aby wzmocnić układ mięśniowo-szkieletowy.
- Staram się kłaść na brzuchu tak często, jak to możliwe.

A jak to było u Was? Czy Wasze pociechy rozwijały się książkowo, czy były takie umiejętności, z którymi wybijały się do przodu, albo przeciwnie - miały zaległości? :)

niedziela, 20 września 2015

Wojna o karmienie piersią!


Współczuję kobietom, które mówią, że "nie mogły karmić piersią". Zwykle mają na myśli swój brak pokarmu. Współczuję im, bo oznacza to, że w odpowiednim momencie nie spotkały nikogo, kto powiedziałby im, że jest to niemożliwe.
Biologicznie i ewolucyjnie każda kobieta, która urodzi dziecko, jest doskonale przygotowana do tego, by je wykarmić. Nie musi w tym celu stosować żadnej specjalnej diety ani mieć dużych piersi. Natura jest mądrzejsza od nas. Pokarm matki zaczyna produkować się jeszcze w ciąży i chyba tylko bardzo poważne zaburzenia hormonalne są w stanie ten proces zatrzymać.

Wiem, dlaczego niektóre mamy rezygnują z karmienia piersią i skąd to podejrzenie, że "nie mogą". Sama mialam podobne obawy. Po pierwsze, rozmiar piersi. Nie jestem posiadaczką dużego biustu, w czasie ciąży nie powiększył mi się on w zasadzie w ogóle. Po porodzie, kiedy przystawiono mi Córkę do piersi, trudno mi było uwierzyć, że nawet silnie ssąc, będzie w stanie coś stamtąd wydobyć. Że tam może się zmieścić coś "nadprogramowego". 
Po drugie, kryzysy laktacyjne. Tyle się o nich obecnie pisze i mówi, a mimo to kobiety są ich zupełnie nieświadome. Zupełnie normalnym jest, że w 3. dobie po porodzie pojawia się nawał - a przy tym najczęściej i zastój - pokarmu. Piersi są obrzmiałe, ale na próżno staramy się upuścić choćby kilka kropel, ręcznie lub laktatorem. No nie leci. I tu panika: skoro my nie możemy, to jak poradzi sobie maluszek? Czy zje cokolwiek? I czy się naje? Zapominamy, że dziecko na początku nie potrzebuje wiele, i że działa na nasz mózg zupełnie inaczej niż laktator. Wzbudza w naszym organiźmie odruch prolaktynowy i - uwierzcie mi - nawet jeśli przy pomocy laktatora w ciągu pół godziny udało Wam się ściągnąć tylko kilka ml, Wasze dziecko może w tym samym czasie wypić ich kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt. Niemożliwe, a jednak. I jest najedzone.
A po trzecie... Wiele matek ulega złudzeniu, że jeśli dwu- lub trzytygodniowe dziecko nieustannie chce być przy piersi, odkładane płacze i jest w tym tak absorbujące, że matka ma problem z wyjściem do toalety, to znaczy że jest ciągle głodne. Pojawiają się nerwy, bo przecież każda matka chce dla swojego dziecka jak najlepiej. Nierzadko ulega też presji rodziny, która w obawie o nowego jej członka, naciska na "podanie butelki". A tymczasem dziecko będąc przy piersi zaspokaja szereg innych potrzeb. Potrzebę dotyku i bliskości. Jest mu ciepło i czuje się bezpieczne. Ćwiczy naturalny
odruch ssania, co działa na nie odprężająco. Mój osobisty rekord z córeczką przy piersi to 6 godzin. Bez przerwy. Nie dawała się odstawić ani na moment. Ale to nie znaczy, że była głodna, a mój pokarm jej nie wystarczał. Ona potrzebowała MNIE. Potrzebowała MAMY. A ja po to jestem, by jej siebie dać. I, kochane Mamy, uwierzcie że to mija. Trzymając dziecko przy piersi nawet całymi godzinami, nie rozpieszczacie go. Bo za kilka tygodni ono zaczyna interesować się światem zewnętrznym i potrzebuje tego coraz mniej. To naturalny porządek rzeczy. Więc dawajmy dzieciaczkom to, czego potrzebują, i same czerpmy z tego przyjemność. Bo to jest piękne :)




W końcu po czwarte. Nie przejmujmy się, że w ciągu pierwszych dwóch tygodni dziecko słabo przybiera na wadze. To też zupełnie normalne. Zazwyczaj po tym czasie noworodek się "budzi" i pod koniec pierwszego miesiąca życia jest ok. 700 - 1200 gram cięższy, niż w dniu powrotu ze szpitala. A jeśli pojawiają się wątpliwości, zachęcam do zwracania się o pomoc do konsultantek laktacyjnych. Od tego są, by nasze obawy rozwiać i wesprzeć w tych trudnych początkach pięknej przygody, jaką jest karmienie piersią :)

Od siebie życzę spokoju i odwagi, wsłuchania się w siebie i nie-słuchania "dobrych ciotek", które od walki o laktację Was odwodzą. Ot co :)

sobota, 19 września 2015

Macierzyństwo to dar


Każda kobieta powinna go doświadczyć. Nie rozumiem, jak można się go świadomie pozbawiać. Nigdy nie rozumiałam, a od kiedy jestem Mamą - wydaje mi się to zupełnie absurdalne i niepojęte. Ciśnie mi się na usta, że głupie - ale nie, nie będę osądzać. 
O czym mówię, zrozumie tylko ta kobieta, która sama ma dziecko. 
Mówię o nieprzespanych nocach. Jeśli sądzisz, że śpiąc przez kilka tygodni po 3-4 godziny na dobę (ok, plus dwie drzemki "w locie") i pijąc przy tym tylko filiżankę kawy dziennie, nie jesteś w stanie efektywnie funkcjonować, to znaczy, że nie jesteś Mamą. Bo Mamy śpią twardym snem tylko między 2:00 a 2:30, resztę nocy spędzając w trybie snu-czuwania (oczywiście jeśli akurat nie karmią/przewijają/lulają dziecięcia). Mimo to dają radę zrobić obiad, wyprać i wyprasować, zetrzeć kurze PRZYNAJMNIEJ na terenie baraszkowania swojego potomka, oraz - obowiązkowo - zatelefonować do przyjaciółki. I do mamy.
Mówię o braku czasu dla siebie. Kiedyś miałam perfekcyjny manicure. A kiedy sytuacja stawała się nie-do-opanowania-w-zaciszu-domowym, telefon do kosmetyczki - i sprawa załatwiona. Kiedyś zdawało mi się, że rzadko chodzę do fryzjera. Bo inne biegają co kilka tygodni, a ja ledwie 4 razy w roku. Kiedyś ubolewałam nad faktem, że mam na słodkie nic-nie-robienie w samotności tylko jeden dzień. Bo wolałabym dwa. Dzisiaj paznokcie mam nieumalowane. U fryzjera nie byłam od pół roku. Z każdym urodowym problemem walczę w domowym zaciszu. Oczywiście kiedy nie karmię/przewijam/lulam. Słodkim nic-nie-robieniem nazywam przedział 5 minut, kiedy to po uśpieniu maluszka, a przed wstawieniem prania, siadam do zaparzonej pół godziny wcześniej w pośpiechu kawy, i przeglądam facebooka. Lub wiadomości.
Mówię o braku czasu dla partnera. Dotkliwym, bo nie tak dawno temu cała wasza uwaga skupiona była na sobie nawzajem. Dziś brakuje intymności. Rozmowy sprowadzają się do przekazywania sobie zadań do wykonania, ewentualnie analizy osiągnięć dziecięcia. Brakuje przestrzeni i czasu do bycia razem. PARĄ.
Mówię o chwilach, kiedy myśli się "dość". O chwilach buntu, bo ja już nie chcę być kurą domową. Nie interesuje mnie, że w salonie na podłodze pół miliarda zabawek. Niech leżą. I okna brudne. Nie szkodzi. A obiad? Zamówić się już nie da? Da. To zamów. Bo ja Ci go nie zrobię. I nie, nie mam lepszego wytłumaczenia, niż to, że mi się nie chce.

Tak, trochę przesadzam. Ale nie tak bardzo, jak się Tobie - nie-Mamo - wydaje. Macierzyństwo jest trudne. A raczej ciężkie. Nawet fizycznie! Mnie nikt nie ostrzegł, że moje słodkie maleństwo razem z fotelikiem samochodowym będzie ważyło więcej, niż największe samodzielnie zrobione zakupy. I to tylko w pierwszych tygodniach. I że nawał pokarmu to horror gorszy niż poród. W miejscu błogosławionego karmienia piersią swojego nowonarodzonego dziecka. Jestem Mamą od kilku miesięcy, a wydaje mi się, że narzekać i wymieniać trudności mogłabym bardzo długo.
A jednak. No właśnie. Z ręką na sercu i podłączona do wariografu będę zawsze twierdzić, że większy cud i szczęście od tego uciążliwego macierzyństwa mnie nie spotkał i nie spotka. I wiem to na pewno.




Moment, w którym słyszysz "2 cm rozwarcia, idziemy na porodówkę". Świadomość, że za chwilę je ujrzysz. Możesz się bać, ale już kochasz. I tak się cieszysz. Towarzyszysz tej istotce, kiedy bierze pierwszy wdech. Koisz w ramionach pierwszy płacz. Wtedy zdaje Ci się, że kochać bardziej się nie da. A to dopiero początek. Bo z dnia na dzień kochasz coraz mocniej.
To jest właśnie bycie Mamą. Na tym polega.
I tak wiele uczy. Pokory. Cierpliwości. Siebie. Jest najbardziej wymagającą i najwspanialszą przygodą życia.

Na dzień dobry


Wiem, że od blogów parentingowych roi się w sieci. Od porad i pomysłów. I to jest świetne, bo ile Mam, tyle opinii, inspiracji i sposobów na życie. Na wychowanie i spędzanie czasu. Sama je czytam, autorki wielu z nich podziwiam i polecam do poczytania innym :)  
Jednak nie mam ambicji, by tworzyć kolejny. Nie znam się na blogowaniu i marketingu. Na robieniu zdjęć też się nie znam. Ale też jestem Mamą. Tworzę świat swój i swojej rodziny. Każdego dnia, w każdej chwili. I lubię to :) Tym się pasjonuję. I tym chcę się dzielić. Będzie mi bardzo miło, jeśli którejś obecnej lub przyszłej Mamie moje słowa i doświadczenia na coś się przydadzą. A jeszcze bardziej cieszyć się będę, kiedy któraś tu zostanie i ze mną swoim się podzieli :)

Tyle słowem wstępu. A przechodząc do prywaty i konkretów - Mamą jestem już (!) 4 miesiące. Mamą wspaniałej Córki, której imieniu nazwę zawdzięcza ten blog. I, prawdę mówiąc, nie pamiętam, "jak to było wcześniej". Normalne? Chyba normalne ;) A jak jest teraz? Wspaniale, bez dwóch zdań.